Conrado Moreno rozmawia z mistrzem krawiectwa Janem Leśniakiem

Conrado Moreno rozmawia z mistrzem krawiectwa Janem Leśniakiem
Janku, powiedz nam jak żyć? To znaczy jak szyć.  
Rzeczywiście, gdy wymyśliłem tytuł ostatniej książki „Jak szyć”, poniekąd moim zamiarem było to, by ludziom ten zwrot mylił się z zapytaniem „jak żyć?”, bo dla mnie życie i szycie jakoś się przenikają. 
 
Wydałeś już dwie książki. Opowiedz nam o początkach. Jak to się stało, że właśnie szycie stało się twoją pasją, a może i czymś więcej. Studiowałeś w Krakowie w Szkole Artystycznego Projektowania Ubioru, potem współpracowałeś z dużymi firmami modowymi, a dziś także prowadzisz swój kanał na Youtube. 
Swoją pasję rozpoznałem w momencie, w którym nie wiedziałem, co robić w życiu. Na szczęście to było dosyć wcześnie. Na świadectwie maturalnym miałem raczej słabe oceny. Byłem wtedy takim zbuntowanym hippisem, a ponieważ nie było dużego wyboru w sklepach, to sam wszywałem sobie w dżinsy kliny, żeby były szerokie. Moja mama wtedy – trochę w akcie desperacji – powiedziała, że może poszedłbym na projektowanie. Nie zapomnę nigdy tego uczucia, jak bardzo mnie ta myśl poruszyła. Zawsze też będę pamiętał swoje początki w szkole, coś się we mnie ruszyło. Byłem zbuntowanym młodym człowiekiem, a nagle ten zapach farb olejnych, te manekiny… coś we mnie zmieniły. Z osoby, która w liceum była zawsze na wagarach, nagle stałem się sumiennym studentem, w pełni zaangażowanym w naukę i zafascynowanym tym, co robi. 
 
Wyobrażam sobie, że studia, które wybrałeś, były czymś kreatywnym i prawdopodobnie to pobudziło w Tobie chęć do uczenia się. 
Rzeczywiście myślę, że na kierunku projektowania chodziło o to, aby być twórczym, a ja miałem potrzebę wytwarzania czegoś. Zresztą to jest chyba naturalna ludzka potrzeba. Potrzeba tworzenia nie poprzez „gadanie”, lecz działanie. Tworzenie przez „opowiadanie” jakichś własnych historii to coś zupełnie innego niż „próżne gadanie” i to jest bardzo silna ludzka potrzeba. 
 
Opowiedz nam, jak wyglądała nauka, czy to była szkoła pięcioletnia? 
Nie, to była szkoła dwu i pół letnia – co było strzałem w dziesiątkę – ponieważ gdy moi znajomi byli na piątym roku studiów, to ja już dawno byłem po obronie i miałem swoją pracę. Wiesz, ja wychowywałem się jeszcze w czasach, gdy uznawano, że trzeba mieć koniecznie wykształcenie. A właściwie przez przypadek uzyskałem zawód i okazało się, że w tym biznesie, w którym potem się rozwijałem, nikt nie patrzył na wykształcenie, a jedynie na umiejętności. Nauka w szkole to była przede wszystkim praktyka – od rana do nocy rysowaliśmy, szkicowaliśmy, szyliśmy, kleiliśmy, szlifowaliśmy – bo także uczyliśmy się tworzenia biżuterii, a nawet obuwia. I to wszystko było pasjonujące, w dodatku w Krakowie, z którego pochodzę. 
 
A co działo się potem, po zakończeniu nauki? 
Praca… (śmiech). Miałem duże szczęście, nie ukrywam, że dużo pomogło mi to, że jestem mężczyzną. Zawód projektanta ubrań najczęściej wybierają kobiety i w firmach odzieżowych biura projektowe były ich pełne, a ja trafiłem do marki, w której wprost mi powiedziano, że potrzebują męskiego spojrzenia na tworzenie kolekcji ubrań i to mi pomogło. 
 
A w szkole, czy tam byłeś jako mężczyzna w mniejszości? 
Tak, było nas czterech wśród 150 studentów, w pierwszym roku nauczania. 
 
 
Czy na tych studiach pozwalano wam na własną indywidualność? 
Tak, to właśnie o to chodziło. To był czas, gdy się doskonale bawiłem projektowaniem. Wtedy tego do końca nie doceniałem. 
 
Czyli zbuntowany hippies odnalazł się na studiach, szybko znalazł pracę… 
I obciął włosy! 
 
W dodatku zacząłeś współpracę z dużą firmą odzieżową i tu zacząłeś inaczej patrzeć na świat masowej produkcji ubrań. Byłeś na wyjazdach w tych miejscach, gdzie produkcja jest najbardziej znacząca. Jakie to były państwa? 
Wtedy to były Chiny, Indie dopiero zaczynał się rozwijać Bangladesz. 
 
Jakie to wywarło na Tobie wrażenie? 
Duże. Ale powiem tak: zanim pojechałem do Azji, to sporo pracowałem i rozgryzałem, na czym polega projektowanie dla masowej marki, a także marketing i sprzedaż. Kiedy to już znałem, to wysłano mnie do Azji, żebym lepiej poznał zaplecze produkcyjne. Ostatecznie byłem przypisany do Chin i tam bywałem najczęściej, ale w Bangladeszu i Indiach byłem raz lub dwa razy i to było dla mnie szokiem nie tylko zawodowym, lecz może przede wszystkim kulturowym. Pierwszy raz znalazłem się w miejscu, gdzie to ja byłem „kolorowy”, i zobaczyłem, jak wygląda praca na zapleczu, ogromna bieda. Zobaczyłem też to, co my jako zachodnia cywilizacja wykorzystujemy, co nazywamy wyzyskiem choć należy pamiętać, że dla ludzi, którzy tam żyją, to z kolei jest często jedyna możliwość zarobku. Chcielibyśmy, żeby rzeczywistość wyglądała inaczej, ale niestety jest tak, że za kolorowymi ubraniami, które my kupujemy za grosze, stoją ludzie, którzy bardzo ciężko za te grosze pracują. 
 
Można powiedzieć, że ten czar mody wtedy prysł? 
Tak, absolutnie. Mnie fascynował proces produkcyjny, marzyłem nawet o tym, by być projektantem na miejscu, w Chinach i mieć bezpośredni kontakt z producentami. Ta logistyczna strona była dla mnie bardzo ciekawa, natomiast kulturowa część była dla mnie trudna. 
 
Czy czułeś się tym tak zniechęcony, że wróciłeś do Polski i rzuciłeś tę pracę? 
Myślę, że to nie było tylko to… chociaż faktycznie pracę rzuciłem po dwóch latach, od momentu wyjazdów do Azji. Decyzja nie była łatwa, bo wygodnie jest pracować w dużej firmie, gdzie nie musisz się troszczyć o drobiazgi. Mimo wszystko to, co najbardziej zaczęło mnie zniechęcać, to marnotrawstwo materiału i pracy ludzi. Do tej pory, gdy wchodzę do centrum handlowego, nie mogę znieść widoku ilości zmarnowanych tkanin. Produkuje się ogromne ilości podobnych ubrań, które nic nie wnoszą w modę, a jedynym celem ich powstania jest zarabianie pieniędzy. A później ogromna ilość niesprzedanej odzieży jest utylizowana, a w najlepszym przypadku rozwarstwiana na kolejne materiały lub w inny sposób ponownie wykorzystywana. 
 
Jednak my, jako konsumenci dajemy się temu „szaleństwu” porwać… 
Przypomniałeś mi, że mam misję, by wyrobić w ludziach szacunek do zawodu krawca jak i do produktu – myślę, że my jako konsumenci przyzwyczailiśmy się do tego, że dla przykładu T-shirt kosztuje nie więcej niż 60 złotych. Polska jest rynkiem, gdzie konkuruje się ceną, a nie jakością produktu, dlatego jeśli chcemy, żeby ktoś nam uszył taki T-shirt, to zapominamy o pracy, którą trzeba w to włożyć, o cenie tkaniny, w głowie mamy jedynie cenę tych 60 złotych z sieciówki. Ludzie także zapominają o uwadze oraz sercu, jakie krawiec czy projektant wkłada w pracę realizując ubrania na zamówienie danej osoby. 
 
Zastanawiam się, jak się czujesz, gdy siadasz przy maszynie do szycia.
Kiedy zbliżam się do maszyny do szycia, to od razu czuję niesamowity relaks, wszelkie napięcia mi puszczają. Nie mówiąc o uczuciu ekscytacji, jak przed przygodą, a w trakcie szycia czasem nawet – wzruszenia. 
 
 
Opowiedz nam teraz o odkrywaniu siebie, po rzuceniu pracy w dużej firmie odzieżowej, o misji, którą zacząłeś odkrywać… 
Ta misja to trochę taka boczna uliczka. Zaczęło się od tego, że przyjechałem do Warszawy, żeby zacząć pracę jako niezależny projektant, ale ponieważ nikogo nie znałem i nikt mnie nie znał jako niezależnego projektanta, to szybko przerodziło się w problem. Pomyślałem, że skoro potrafię szyć, to mogę uczyć innych, zacząłem udzielać lekcji. To był taki sposób na dorabianie pieniędzy, jednak te lekcje szybko przemieniły się w kursy szycia, a ja z osoby, która nie miała z czego żyć i szukała pracy, po trzech miesiącach stałem się kimś, komu brakuje czasu na prowadzenie kolejnych kursów – tak dużo było chętnych do nauki. Poczułem, że należy wejść do Internetu, bo te kursy często były także taką terapią zajęciową dla uczestników. Pewnego razu po zajęciach mąż jednej z uczestniczek podziękował mi, mówiąc, że jego żona była w depresji, a szycie ją odmieniło. Nie zapomnę tego. To była dla mnie największa satysfakcja. 
 
Powstała strona internetowa… 
Tak jest, powstała strona mojej pracowni (http://www.pracowniajanlesniak.pl/), pojawiła się także opcja napisania książki. Jestem synem malarza i redaktorki, talent odziedziczony po tacie wykorzystałem w projektowaniu, teraz mogłem wykorzystać talent do pisania po mamie. Okazało się, że potrafię pisać. Mówię o misji jako o bocznej drodze, ponieważ ja chciałem przede wszystkim być projektantem, ale stało się inaczej i zaczęła mi towarzyszyć myśl o brzmiącej być może górnolotnie „misji” nauczenia Polski szycia. Dzisiaj to trochę się przekształciło i przede wszystkim marzę o wyrobieniu w ludziach szacunku do ubrań i świadomości, że one mają znaczenie. 
 
Interesuje Cię bardziej moda męska czy damska? 
Powiem tak: moda indywidualna, niezależnie od płci. Jednak marzę o tym, by napisać książkę o szyciu dla mężczyzn. Lubię łamać stereotypy, funkcjonując w tym środowisku widzę, że nie ma informacji o szyciu skierowanych do mężczyzn. Szykując się do napisania książki i przygotowując materiały, założyłem kanał na Youtube i tam prowadzę tutoriale „Męskie szycie” i co dwa tygodnie wprowadzam nowe filmy. 
 
Bardzo Ci dziękuję za rozmowę i życzę dalszego wspaniałego rozwoju. 


Rozmawiał Conrado Moreno
fot. Kamil Kuzina, Joanna Jóźwiak
Wywiad jest częścią audycji Conrado Moreno w radiu RDC „Życia jak w Madrycie” 
 
 
Udostępnij:
0