W stronę Bali

W stronę Bali

Wyspa Bogów – tak nazywają Bali jej mieszkańcy. To wyznawcy hinduizmu, podczas gdy reszta kraju pozostaje muzułmańska. I choć Bali jest jedną z 17 508 indonezyjskich wysp, to jednocześnie zupełnie wyjątkową. Ma wszystko: serdecznych mieszkańców, cudowną pogodę, zapierające dech w piersiach widoki, egzotyczną przyrodę, bogatą kulturę, pyszne jedzenie, piękną architekturę i sztukę. I jeszcze tę szczyptę czegoś nieuchwytnego, mistycznego. Czegoś, co sprawia, że przybywające tu osoby dają się porwać niezwykłej atmosferze wyspy i wpadają w nią po uszy.

Dałam się porwać i ja. Gdy w listopadzie samolot zniżał swój lot, by wylądować na poprowadzonym głęboko w morze pasie startowym, nie sądziłam jeszcze, jak wiele ta dwutygodniowa podróż w moim życiu zmieni. I jak bardzo będę tu chciała wrócić.

Gorące, tropikalne powietrze, zapach morza i, jakby, zgnilizny (o którą w końcu w takiej temperaturze nietrudno) – to pierwsze, co uderza po wyjściu z samolotu. A zaraz potem są ludzie – niezwykli. Czy to ze względu na świetny klimat, religię (hinduizm) czy po prostu charakter, Balijczycy są zawsze pogodni, serdeczni, pomocni i zainteresowani. Nieważne, czy to w sklepie, hotelu, czy na imprezie, zawsze pytają o twoje imię i podają swoje. Zupełnie, jakby miał to być mały krok w kierunku przyjaźni na całe życie.
 

 

Dzień po dniu znajduję kolejne dowody tutejszego piękna. Towarzyszą mi uczucia wzniosłe na przemian z absolutną harmonią. Widok wschodzącego księżyca na tle kwitnącego ogrodu wywołuje dreszcze na skórze, bananowy naleśnik na śniadanie i świeży sok z arbuza dają uczucie błogości i zadowolenia. Chcę chodzić, spacerować, poznawać, napawać się widokami, wdychać egzotyczne zapachy, odkrywać tajemnice i delektować się tu i teraz. Które na Bali wyjątkowo łatwo jest uchwycić.

 

 

Niewielkie Ubud jest artystyczną stolicą Bali. Zjeżdżają się tu twórcy z całego świata, by szukać natchnienia, inspirować się, tworzyć… Życie toczy się tu niespiesznie. Nie brakuje ekscentryków. Nikt się niczemu nie dziwi, nikt nie ocenia. Jest tu też coś takiego, co skłania do refleksji nad sobą. Energia Ubud odmieniła już niejedną osobę, w tym samą Elisabeth Gilbert, która to tu zaczęła pisać „Jedz, módl się, kochaj”. Ubud sprawia, że czujesz się blisko swoich marzeń. Więcej, chcesz je realizować. A już po chwili wiesz, jak to zrobić.

 

 

Małpi Gaj w Ubud to królestwo makaków. Turyści są tylko intruzami. Można im podwędzić butelkę z ice tea albo aparat. A potem uciec na drzewo i nic sobie nie robić z ich ludzkich pokrzykiwań.

 

Jest przyroda, która zapiera dech w piersiach. Soczystozielone tarasowe pola ryżowe. Na początek przekonuję się, że japonki nie są najlepszymi butami do wędrówki po nich. Bach i moja noga ląduje w gęstym błocie, w którym rośnie ryż. Idę ostrożniej, wspinam się z jednego tarasu na drugi i obserwuję wieśniaków przy pracy. Kobiety w pocie czoła łuskają ryż do bambusowych koszy. Niektóre z nich są półnagie. Mężczyźni oprowadzają turystów. Częstują świeżą wodą z kokosa i owocami mangostanu. Pyszne! Ale wszystko ma swoją cenę. Nie przejdę dalej, jeśli na bramce nie zostawię paru tysięcy rupii.

 

 

 

 

 

 

Przyroda zachwyca nawet w hotelowym ogrodzie. Wieczorem upojnie pachną kwiaty jaśminu i frangipani. Po burzy znajduję przy domu kilka młodych kokosów i pozrywane białe i różowe płatki. Chodzę wśród nich boso i czuję się niczym balijska księżniczka.

 

Mieszkańcy Bali chodzą ubrani w kolorowe sarongi. Ręcznie malowane batiki oplata się wokół bioder na dwa sposoby – w zależności od płci. Kobiety z gracją noszą na głowach kosze z owocami albo tace z naczyniami. Przy każdym domu leżą ofiary dla bogów: koszyczki z kwiatami, owocami. Obowiązkowo palą się kadzidła. Ich woń miesza się z zapachem kwiatów i mokrej po tropikalnej ulewie ziemi.

Jest też muzyka. Wszechobecna! Dźwięczna, głęboka, wygrywana na gamelanie – tradycyjnej indonezyjskiej orkiestrze. Słychać ją w sklepach 7Eleven, na lotnisku i w taksówkach. Ale warto doświadczyć czegoś więcej – koncertu albo spektaklu. Balijski teatr tańca to fascynujące, jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Niegdyś święty rytuał, obecnie służy przede wszystkim rozrywce. Ubrani w kunsztownie zdobione kostiumy i maski demonów tancerze i tancerki tworzą na scenie niezwykłą opowieść w rytm muzyki gamelanu, bambusowych fletów i lutni. Snują na scenie opowieści, które nawiązują do starodawnych hinduskich poematów o miłości i bogach. Wychodzę oczarowana.
 

Balijskie świątynie zachwycają nie tylko swoją architekturą. Misternie rzeźbione, oplecione bujną, niepokorną roślinnością. Można w nich dokonać rytualnej kąpieli, kontemplować boskość albo… pograć w badmintona. Niezależnie od tego, czy to twoi bogowie w nich mieszkają, czy nie, panuje metafizyczna atmosfera bliskości z Kosmosem. Warto wypowiedzieć życzenie…

 

 

 

 

 

Na Bali można jechać przez cały rok, choć pewnie najlepiej w porze suchej – czyli od maja do października. W lipcu i sierpniu jest tu najwięcej turystów. W listopadzie można zaznać spokoju. Lot bywa długi i skomplikowany, z przesiadką w Singapurze lub Hongkongu. Nawet kilkunastogodzinną! Tej wiosny ruszają też bezpośrednie loty czarterowe (ma je w swojej ofercie biuro Rainbow Tours). Warto polować na dobre ceny, a może nawet last minute. I warto nie zrażać się trudami podróży. Bo niezwykły urok Bali jest też w tym, że leży ono tak bardzo na końcu świata…
Chciałabym na ten koniec świata wrócić.

 

 

Tekst: Marta Urbaniak, zdjęcia: Shutterstock, Marta Urbaniak

Udostępnij:
0